wtorek, 12 lipca 2016

Wywiad

Poniżej przedstawiamy wywiad z Maciejem Ratajczykiem i Julią Lizurek, który został przeprowadzony przez Paulinę Kubas na wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie w maju 2016 roku. 



Paulina: Nie wiem, jak zacząć. Zastanawiające jest to (i trochę cieszące, a trochę nie), że na wiele artystycznych śladów moich znajomych jestem w stanie się natknąć dopiero gdy ich faktycznie poznam. Chodzi mi o to że osoby, które kręcą się wokół uniwersytetu może was znają i kojarzą, ale nie wiedzą co wy robicie. I to nie tyle, że nie są zainteresowani, tylko może podświadomie to odrzucają. Ale to, czyli co? Obstawiam, że wy bardziej wolicie zadawać pytania, niż odpowiadać.

Maciek: Zdecydowanie. Wracając do tego, dlaczego ludzie nie znają naszych działalności to wynika z wielu rzeczy, to jest zbyt ogólne, że sobie wytrącają ze świadomości. Faktycznie wiele ludzi po prostu nie jest poinformowanych o tym czym się zajmujemy. Pracuję na Pomorzu, moja działalność jest stricte związana z tamtym regionem. Jak przyjeżdżam tu, do Krakowa, to skupiam się na nauce. Szczerze mówiąc to, co robię na północy, to jest mój target. Ja jestem tam na co dzień. Nie czuję też potrzeby żeby ludziom komunikować o tym.

Julia: Jak jeszcze rok czy pół roku temu wiedziałam mniej więcej jak się mogę określić, tak teraz jestem na takim etapie, że też powoli muszę się definiować, co będę robić w przyszłości (Maciek to już wie - ja jeszcze nie), że sama nie wiem. Szczerze mówiąc, łapię się teraz różnych rzeczy i zajmuję się wszystkim po trochu. Moją pasją jest robienie teatru i to jest to, co bym chciała robić. Ale też dużo piszę o teatrze i to nie jest działalność odłączona od robienia teatru. To daje mi dużą świadomość krytyczną i twórczą więc… nie wiem.

Chcesz siebie zdefiniować, bo masz wewnętrznie taką potrzebę? Czy to, co i kto cię otacza, wymaga tego, żebyś się definiowała?

Julia: Mam takie poczucie, że teatralne środowisko w Krakowie jest bardzo hermetyczne. Żeby się przez nie przebić i jakoś w nim zaistnieć, trzeba sobie znaleźć furtkę. Nie chcę się określać tak bardzo sztywno, bo wtedy wiem, że będę jednym z wielu pasjonatów teatru bla bla bla. Ale wiem też, że muszę się na tym skupić, bo jeśli to nie będzie dla mnie najważniejsze, to do niczego nie dojdę.

Maciek: Czy Maciuś jest zdefiniowany? Maciuś przez wiele lat próbował się zdefiniować, aż w pewnym momencie zrozumiał, że jest mu to do niczego niepotrzebne. Ja wiem, co robię, czym się zajmuję, i to jest dla mnie najważniejsze. Natomiast jak ludzie sobie to definiują, to ich sprawa. U mnie w grupie mówią: o, lider. Ale na zewnątrz ludzie mówią ,,reżyser”. Ja nie jestem reżyserem, nie poczuwam się to tego, żeby być reżyserem, jestem gdzieś tam trochę kreatorem po prostu. Mam reżyserskie metody pracy, gdy pracujemy nad spektaklami są to kreacje zbiorowe. Ja po prostu spinam to w całość. Mowa o reżyserze to zbyt duże słowa. Lubię siebie określać animatorem kultury. Jest kilka takich słów, z którymi bardziej mi po drodze. Nie potrzebuję definicji. Ja robię teatr, studiuję teatr, pracuję z związku z wydarzeniami kulturalnymi, animuję przestrzenie, w których się znajduję i mam mnóstwo nowych pomysłów okołoteatralnych.

Julia: Dużo łatwiej jest się określić za pomocą wykluczenia – wiem, co na pewno ,,nie”. Byłam na przykład producentem na Boskiej Komedii. Ogarniam ludzi, ale taki rodzaj napięcia, radzenia sobie z jednostkami o wielkim ego nie jest dla mnie, na razie.

P: Myśląc o filarach albo wyróżnikach teatru nazwijmy to alternatywnego, tak jak Maciek zaczął mówić o Goleniowie, ty o Krakowie, to czy posiadanie miejsca, czyli czegoś, co byłoby mu wspólne z teatrem instytucjonalnym jest dla was podstawą? Czy ten czynnik musi istnieć?

Maciek: Jestem po długim procesie pracy z Teatrem Brama. Przez lata bez własnego miejsca, gdzie noce i dnie spędzaliśmy w samochodzie, a wieczorami trzeba było się rozpakować, zagrać spektakl i jechać dalej. Potem pojawiła się pierwsza opcja miejsca w Srebrnej Górze, gdzie pracowaliśmy przez rok. Potem wróciliśmy do Goleniowa, gdzie do tej pory Teatr Brama ma swoją siedzibę. Teraz w budowie jest nowe miejsce, z całym, przemyślanym zapleczem teatralnym. Ale w 2011 roku odłączyłem się od Bramy, przestałem być w grupie. Współpracuję z nią dalej, ale zacząłem robić swoje rzeczy i poczułem, że chciałbym mieć swoje miejsce – żeby trzymać scenografię, robić próby, spotykać się. Lecz od tego czasu miałem tyle myśli, i wiem, że na dzień dzisiejszy nie chciałbym mieć swojego miejsca, swojej przestrzeni. Dlaczego? To się wiąże z jakimś wyrzucaniem energii na rzeczy pozateatralne: na rachunki, utrzymanie, etaty. Na chwilę obecną jestem takim etapie życiowym, że zdefiniowałbym się przez nie-miejsce. Nawet nie chodzi o siedzibę, ale nawet nie chciałbym mieć sali, która należałaby do mnie. Mam szereg znajomych, u których działam, nie mam z tym problemu i o nic nie muszę się martwić.

Ten rodzaj tułaczki wymusza inną higienę pracy?

Maciek: Oczywiście. Nie mając swojego miejsca, trzeba się ograniczać do pewnych środków, do sposobu myślenia. Jest często tak, że – cytując za prof. Kornasiem – teatr rozkwita, kiedy jest mu ciężko. Jak mi jest ciężko, to mam wtedy okres twórczy. Jak jest mi lekko i mam czas na wszystko – to wdziera się we mnie marazm i nie wiadomo, co robić. Wiecie, to może się zmienić.

Starzejesz się…

Maciek: Człowiek ma wiele oblicz. Teraz mówię to, a za dwie godziny przemyślę, zadzwonię do Ciebie i powiem, że chcę siedzibę.

Może ta sytuacja chaosu prowokuje większą otwartość.

Julia: Pracowałam z ludźmi, którzy potrzebowali stałości. Ta stałość miejsca jest chyba najlepsza. Nie mogliśmy zacząć intensywnych prób, kiedy mieliśmy jeszcze niepewną sytuację z salą teatralną. Jak była ta sala i ustalony dzień na próby, to praca przebiegała dużo łatwiej. Jednak latem wydarzyła się taka rzecz: w lipcu był festiwal na Mazurach. Z Magdą Piwowarską z Bramy stwierdziłyśmy, że chcemy coś razem zrobić. zapytałam mojej siostry, czy chce zrobić światła na tym spektaklu, powiedziała, że tak. Moja mama na to: ja też chcę pojechać. Spakowałyśmy się i wiedząc, że (będąc na co dzień gdzieś indziej) mamy pół dnia, żeby złożyć spektakl, zrobiłyśmy to. Mobilność i zawieszenie okazały się bardzo twórcze.

Jak duża jest Wasza potrzeba posiadania ram?

Maciek: Potrzeba zasad zawsze jest. Natomiast ja lubię sytuacje graniczne, kiedy się te zasady wybija, kiedy pojawia się coś zaskakującego, gdy rama nagle się rozpada na części pierwsze. To jest chyba najbardziej twórcze. Często nie wiadomo co zrobić, ale kiedy przejdzie się przez tą granicę, przebrnie przez problem nagle okazuje się, że to ma sens, że wyjście poza linię jest ciekawsze niż bycie w tych ramach.

Julia: Byłam na takich fantastycznych warsztatach z Oliegiem Draczem. Prowadzi je metodą improwizacji ustrukturyzowanej. Robiliśmy różne improwizacje ruchowe na zasadzie skojarzeń wokół przedmiotu. Ludzie bardzo się bali, że wejdą w banał. Powiedział nam, że musimy zahaczyć o stereotyp, żeby się od niego odbić, żeby zacząć jakieś dziwne rzeczy. Ta rama jest właśnie takim stereotypem, że trzeba od czegoś odskoczyć… i wtedy… właśnie nie wiem, jak to jest. Rzeczywiście to jest na zasadzie jakiejś wydarzeniowości, o której też ostatnio rozmawialiśmy z Maćkiem. Spotykają się ludzie, coś robią, i nagle coś się wydarza. Nie wiem. To jest pytanie o to, jak ludzie są autentyczni, jak ludzie są szczerzy, ale to są bardzo ruchome kategorie (śmiech) i ja się nie podejmuję…

Maciek: Też myślę, że stereotyp jest fajnym punktem wyjścia.

P: Czujecie się porównywani do teatrów instytucjonalnych, przez część osób określanych jako teatry wyższej rangi?

Julia: Hmm… ja się czuję na takim marginesie… Wiedzą, że ja coś robię, ale za bardzo się nie przejmuję.

Maciek: Musisz napisać w tekście, że Maciuś zrobił wielkie oczy.
(śmiech)
Maciek: To bywa różnie. Niedawno w Tarnowie prowadziłem warsztaty z Dawitem Baroyanem i wiesz, tam ludzie mieli pierwszy raz styczność z pracą teatralną. Było widać w nich taką fascynację, że dotykają czegoś, czego nie znają, i chcą więcej. Mieliśmy takie poczucie, że… teatr wyższej rangi się tworzy, ale to jest złe określenie. Jestem wielkim zwolennikiem niemówienia, że któryś teatr jest lepszy czy gorszy, bo uważam, że i teatry instytucjonalne, i teatry niezależne, offowe, amatorskie, ruchy takie, siakie i owakie mają swoje momenty lepsze i gorsze. Tak jak powiedziałem, że nie potrzebuję definiowania siebie, tak samo nie mam potrzeby definiowania… nie no, style teatralne lubię sobie czasem jakoś tam nazwać, ale jeśli chodzi o formy działalności to nie jestem zwolennikiem określeń. A jeżeli chodzi o opinie innych, to różnie bywa. (śmiech)

A robicie teatr, bo…

(Cisza)

Maciek: No dobra, to ja zacznę.

Julia: Nie, bo to są takie historie trochę… w dzieciństwie…(śmiech)

Maciek: Wiesz co, jest różnica między „robiliście teatr, bo…” a „robicie teatr, bo…”. Robiłem teatr, bo zostałem w dość brutalny sposób zaabsorbowany przez pewną grupę osób działających na ulicy. Po prostu wciągnęli mnie do swojej grupy. Zacząłem robić teatr, bo poznałem właśnie nowych ludzi, którzy zajmowali się teatrem od lat i wciągnęli mnie do tego, żebym najpierw był aktywny warsztatowo. Później wciągnęli mnie do pierwszego, drugiego spektaklu i tak zostało. W pewnym momencie przychodzi taka refleksja, że po prostu chce się robić coś swojego. Najpierw to wynika z takiego poczucia, że ja też chcę pokazać coś swojego, chcę powiedzieć coś, co mnie nurtuje. Potem się zaczyna szereg nowych takich „robię teatr, bo…”. Dzisiaj robię teatr, bo…

bo mogę.

Maciek: Bo nikt mi dzisiaj nie zabroni. Bo czuję, że to jest taka przestrzeń i takie medium, dzięki któremu mogę wpływać na świat wokół siebie. Wiem, że to jest standardowe, sztampowe i takie sobie, ale tak czuję i wiem, że swoimi działaniami teatralnymi i artystycznymi naprawdę wpływam na to, jak to wokół mnie wygląda. Ma wpływ na to, jakich ludzi spotykam, z jakimi ludźmi pracuję, jak wygląda kultura w moim mieście, w miastach obok. Robię teatr, bo jest dla mnie pewnego rodzaju lustrem. Trochę staram się zmusić ludzi do tego, żeby przez pryzmat mojej sztuki zobaczyli siebie samych. Żeby zatrzymali się i zastanowili, dlaczego on „robi teatr, bo…”. Chodzi o uwrażliwianie ludzi i pokazywanie im, że istnieje świat poza tym, co mają w domu, w komputerach. O powrót do społeczności.

Julia: Dla mnie w sumie teatr zawsze był rodzajem terapii. Na początku to była moja terapia. Byłam nieśmiałym dzieckiem i gdy pani w trzeciej klasie podstawówki powiedziała: „Julia, zagrasz to”, to nagle zaczęłam chodzić na próby i choć byłam jeszcze dzieckiem, to okazało się, że potrafię coś fajnego zrobić, że mamy zespół i coś powstaje. Ten etap trwał bardzo długo i pierwszy spektakl, który zrobiłam tutaj w Krakowie, jeszcze w Teatrze Graciarnia, to już ruszyła machina, wielka, teatralna. Myślałam, że umiem już złożyć wielki spektakl i coś powiedzieć ludziom. Ale wtedy to też była moja terapia – odnajdywania się i utwierdzania w tym, że nie bez przyczyny rzuciłam inne studia i przyjechałam tutaj, żeby się zajmować teatrem. Teraz, powoli, kiedy już powstał mój teatr, to powstał on dzięki temu, że przyszli do mnie ludzie i powiedzieli, że mają taką potrzebę. I właśnie tak jak opowiadałam o tym wyjeździe na Mazury, to było pięknie, kiedy pojechała tam moja mama, która też kiedyś miała aspiracje aktorskie i mogła wrócić na tą scenę, i to było bardzo ważne dla niej, taka terapia – że wrócę i zrobię jeszcze coś innego, oderwę się od życia, zrobię coś dla siebie. Teraz widzę, jak ludzie przychodzą na próbę i są pochowani w sobie, bo ktoś im kiedyś powiedział, że są beznadziejni i nic nie potrafią zrobić. I nagle się okazuje, że są cudownymi, kreatywnymi, ciepłymi, niesamowitymi ludźmi. Nawet jak mają gorsze dni, to to artykułują i problemy zaczynają się rozwiązywać. Bardzo chciałabym iść w tę stronę. Dlatego robię teatr. (śmiech)

Wiara w siebie czy wiara w idee?

Julia: Ja nie mam idei, więc…

Ale wiarę w siebie…?

Julia: O właśnie, to jest teraz mój problem.
(śmiech)

Maciek: U mnie to jest tak, że jedno z drugim jest bardzo mocno połączone. Natomiast idzie to bardziej w stronę idei, bo wiem, na co mnie stać.

Maciek: Po szeregu działań, które zacząłem robić sam, po fali losowych przeciwności wobec mnie, okazało się, że można wszystko załatwić, można zrobić jeszcze więcej. Wiarę w siebie mam, ale też się zbyt często nad nią nie zastanawiam. Myślę o tej idei. Ona cały czas się rozwija. Dzisiaj to wygląda tak, a jutro jest jeszcze bogatsze. Każde spotkanie z nową osobą jest tak naprawdę rozbudowaniem tej idei albo zawężaniem jej.

Czujecie się na właściwym miejscu czy czegoś Wam brakuje?

Maciek: oczywiście, że nie wygląda tak, jak nam się marzy i jak chcemy, żeby to wyglądało i to też wynika z miliarda różnych rzeczy i gdzieś tam wiem, że ja i Julka po prostu dążymy do tych swoich marzeń i wizji.

Julia: Mnie jest rzeczywiście przykro, kiedy wykonuję jakąś pracę, i założę sobie cel, i mam wrażenie, że idę z kimś, i nagle ten ktoś się w połowie drogi rozmyśla i mówi: nie, wiesz co Julka, no sorry, cześć. Chciałabym, żeby więcej ludzi zostawało przy mnie, po prostu. Mogę sobie fajnie pogadać, ludzie się otwierają i tak dalej, ale kiedy przychodzi „życie”, to ktoś musi zacząć zarabiać, ktoś musi wyjechać, ktoś ma zawirowania osobiste i odchodzi. Chciałabym znaleźć remedium na to, ale chyba go nie ma.

Maciek: Myślę, że dążenie do „czegoś” cały czas nas napędza i to jest ważne. Wielu reżyserów tak miało. W momencie, kiedy ich działanie było już pełne, mówili sobie koniec. Byłem teraz na spotkaniu w KAN-ie. Śp. Zygmunt Luczyński miał coś takiego, że gdy jego spektakl był gotowy i pełny, stwierdzał, że spektakl umarł. Zawsze potrzebował, żeby coś tam było zmienne. Jest taka historia. Pracowali z zespołem na jakimś tekstem przez pół roku i dla niego to już było zamknięte. Poszedł do baru, przyprowadził dwie osoby i mówi: to są nowi członkowie teatru, róbcie jeszcze raz. Wszystko zburzył. Trzeba było od nowa budować: najpierw grupę, a potem działania artystyczne. Ja sobie też tak myślę, że cały czas dążenie…nieważne, czy dobre czy złe… Jesteśmy młodzi, jeszcze możemy sobie na to pozwolić.

Czego wam życzyć? Wiecznej nieograniczoności?

Julia: aaaa…. Nie, bo wieczna nieograniczoność nie jest twórcza!
(śmiech)

Maciek: Zapału…chęci…i ludzi wokół siebie, którzy będą nas wspierać. To jest najważniejsze.

Dobrze, ja zostaję mecenasem. Kto chce moje pieniądze?

(śmiech)